poniedziałek, 29 września 2014

119. Porażona prądem...

Sprzątałam sobie dzisiaj radośnie w pokoju, odkurzałam, przestawiałam meble, układałam ciuchy i robiłam te wszystkie interesujące czynności, kiedy postanowiłam przesunąć przenośny grzejnik w kąt, coby się nie walał pod nogami.

No i mnie poraziło. Ręce mi się przykleiły do grzejnika, w głowie zabzyczało, odrzuciło mnie na łóżko i nie chciało puścić. Muszę się przyznać, że myślałam, że już po mnie. I przez głowę mi przeleciało, że grzejnik jako przyczyna śmierci mi nigdy do głowy by nie przyszedł. Zdołałam się skupić i oderwałam ręce od tego przeklętego cholerstwa. Wszystko trwało może z 15 sekund. Efekt? Ramię boli mnie jak cholera, dwa palce mi pękły od napięcia, ścianę, drzwi, dywan i pościel mam pokryte kropelkami krwi, więc pokój wygląda trochę jak z taniego horroru i, przede wszystkim, najadłam się strachu.

W domu nikogo nie było, a że urządzeń jakichkolwiek nie chciałam dotykać, poszłam do zamku z palcami wciśniętymi w skarpetkę, która jako pierwsza mi się nawinęła, kiedy szukałam czegoś do zatamowania krwi. Innes, czyli mój host, opatrzył mi palce, podwiózł z powrotem do domu i wyniósł pomiot szatana (grzejnik). Powiedział, że da go do sprawdzenia, żebyśmy wiedzieli, co się tak naprawdę stało, ale na pewno, choćbym zdychała z zimna, żadnego więcej grzejnika się nie dotknę!

Teraz czekam, aż Cristina wróci do domu, żeby ją poprosić, żeby zawiozła mnie do lekarza. Ramię mi dokucza, nie mogę nim wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, bo rwie jak cholera, trochę kręci mi się w głowie, no i naczytałam się o skutkach porażenia prądem, więc wolę wszystko sprawdzić. Epitafium z grzejnikiem to na pewno nie szczyt moich marzeń!

środa, 24 września 2014

118. Ostatnie słoneczne dni...


Korzystam, póki mogę. Od przyszłego tygodnia ma zacząć się prawdziwa hebrydowa jesień, czyli wiatry, bagatela, 90 km/h i takie tam atrakcje. Więc jak świeci słońce, a wiatr wieje z jakąś przyzwoitą prędkością, wychodzę na spacery. Tak było i dzisiaj :)

wtorek, 16 września 2014

117. Warsztaty fotograficzne z Laurie Campbell

Laurie Campbell jest bardzo znanym fotografem skupiającym się na fotografii dzikiej przyrody. Jego zdjęcia można znaleźć między innymi w encyklopediach, książkach przyrodniczych czy kalendarzach. Kiedy dowiedziałam się, że będzie prowadził warsztaty na wyspie, w dodatku w Tarbert, czyli rzut beretem od Amhuinnsudhe, musiałam się na nie dostać. Sprawa nie była taka prosta, bo miejsca były limitowane (do 5 osób!). Kiedy okazało się, że się spóźniłam i nie ma już dla mnie miejsca, byłam bardzo zawiedziona. Na szczęście nasz sąsiad - Matt - jest przemiłym chłopakiem i tak się składa, że pracuje przy organizacji między innymi warsztatów fotograficznych i załatwił mi miejsce!

Warsztaty były po prostu cudowne! Nauczyłam się niesamowicie dużo, odkryłam nowe opcje we własnym aparacie i zrobiłam kilka naprawdę dobrych zdjęć!









Już się nie mogę doczekać jutra! Bo jutro jadę z dzieciakami do Tarbert, zawożę Młodego do croileagan, a Młodą biorę na wyprawę i jedziemy robić zdjęcia!

piątek, 5 września 2014

116. Makro kwiatki :D

Mówiłam, że lubię technikę makro? Postanowiłam ostatnio troszkę poćwiczyć, więc będę Was męczyć!