sobota, 17 sierpnia 2013

49. Wakacje :D

Myślałam, że najgorzej jest, jak się nie ma o czym pisać. Dzisiaj już wiem, że nadrobienie czterech tygodni dosyć intensywnych wakacji jest trudniejsze. Postanowiłam więc zacząć chronologicznie i liczę na to, że nie uśniecie gdzieś w połowie.

1. WESELE
Zacznijmy od tego, że... spóźniłam się na pociąg. Jedyny pasujący pociąg, który dowiózłby mnie na czas. Chcąc dojechać z Dworca Centralnego w Warszawie do Dworca Zachodniego (cała jedna stacja), wsiadłam do złego wagonu, więc nie zdążyłam kupić biletu i w drodze do konduktora złapał mnie kanar. Tak, 60 złotych w plecy już na samym początku podróży :). Pozdrawiam serdecznie pana kanara, który nie mógł darować tej jednej stacji i tym samym pozbawił Parę Młodą części kasy... Pominę szczegółowy opis naszej podróży i to, jak długo mój partner wypominał mi moje spóźnialstwo, przez które tłukliśmy się busikiem, w którym nie mieściły mu się nogi. Busik zawiózł nas na stację końcową, przy której stała jedynie stacja benzynowa. Na której się przebraliśmy w ciuchy weselne. Pozdrawiam serdecznie Tatę Przemka, który pożyczył mi telefon (Tatę Przemka poznaliśmy na stacji, a wiemy, że jest Tatą Przemka, bo Przemek nie wylogował się ze swojego facebooka ;p). Do Kościoła dojechaliśmy samochodem Państwa Młodych :). Tak, zajechaliśmy z klasą :D

Wesele było jak najbardziej udane, mój partner został ochrzczony Biedroniem po tym, jak radośnie śpiewał na kolanach panu z harmonią 'Zabiorę Cię właśnie tam'. I wymienił z nieznajomymi Czechami ciasto za papierosy. 

Były poprawiny. I poprawiny poprawin. I jak już wreszcie uwolniliśmy się od nieustannego 'No ze mną się nie napijesz?', odczułam olbrzymią ulgę. Mój partner z tęsknotą wyglądał przez okno i wzdychał przez kolejne kilkadziesiąt minut.

2. WIGRY
Od razu z wesela pojechałam nad Wigry. Znajomi wyrzucili mnie na Zachodnim, postałam czterdzieści minut w kolejce do kasy, kupiłam bilet i radośnie wskoczyłam do pociągu. Po kilku godzinach radośnie wyskoczyłam z pociągu i skręciłam kostkę. Znaczy gruchnęło coś, trzasnęło i poleciało. No kostka pobolała, ale przestała. Wigry zauroczyły jak zawsze, więc jeszcze radośniej popędziłam na ognisko z weselną wódką, którą dostałam w prezencie, a kiedy rano wstałam z materaca, kostka była wielkości balona. I tydzień nad Wigrami spędziłam w fotelu przed przyczepą, grając ze znajomymi w makao. A drugi tydzień spacerowałam, ładowałam akumulatory, ogniskowałam, pływałam, i różne inne rzeczy robiłam. Wigry pokazywałam, więc nie ma sensu wrzucać kolejnych zdjęć jeziora, ścieżek, lasu i tych wszystkich atrakcji.

3. WOODSTOCK
Woodstock zasługuje na osobnego posta, więc zapraszam jutro na następną część relacji z wakacji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli zostawiasz komentarz, podpisz się, proszę, żebym wiedziała, jak się do Ciebie zwracać.