sobota, 7 listopada 2015

130. Nowe spojrzenie



Lubię wracać do starych, dawno nieoglądanych zdjęć. Popracować nad nimi, poeksperymentować ze światłem i kolorem, spojrzeć na nie od nowa. Często zdarza się, że zdjęcia, które wcześniej mi się nie podobały, stają się moimi ulubionymi. Czasami ujęcia, które podobały mi się w kolorze, wolę po czasie oglądać w czerni i bieli. To kilka z tych, nad którymi ostatnio pracowałam...




niedziela, 1 listopada 2015

129. Cmentarz Żydowski i Torfy


Otwock jest znany głównie z przepięknych sosnowych lasów i świeżego, zdrowego powietrza. Teraz lasy nie są już tak ogromną częścią mojego miasta, ale wciąż jest tu sporo drzew. W otwockim lesie można spotkać nie tylko dziki, ale i ciekawe miejsca, w które udają się całe rodziny. W święta, dni wolne, na otwockich leśnych drogach zawsze można kogoś spotkać. Rodzinki na spacerze, zakochane pary, nastolatków, rowerzystów czy biegaczy. Są w naszych lasach miejsca, w które chodzi się systematycznie, chociaż raz w roku. Bo są piękne, spokojne, tajemnicze i mają swój niezaprzeczalny urok. Jednym z nich są Torfy - jest to rezerwat przyrody i, muszę przyznać, okoliczni mieszkańcy i leśniczy dbają o to, aby było czysto. Poszłyśmy z Martyną na spacer po Torfach, bo jakoś cudem się zdarzyło, że Martyna Torfach nigdy nie była... Można jej wybaczyć, bo tak właściwie to jest z Pruszkowa :)


Od Torfów niedaleko już do Cmentarza Żydowskiego. Większość grobów jest opuszczona i zniszczona, ale na kilku wciąż świecą się świeczki. Jest to miejsce bardzo klimatyczne, ale i przygnębiające. Dziesiątki grobów, za każdym kryje się historia, często tragiczna. Przystawałyśmy przy większości tablic i próbowałyśmy odczytać, co było na nich napisane. Niektóre zawierały krótką historię śmierci, zawody, smutek bliskich...





piątek, 2 października 2015

128. Powroty, te powroty...


Nie linczować! Przyznaję, trochę mnie tu nie było! No dobra, trochę więcej niż trochę. Zauważyliście w ogóle, że ja tu prawie każdy post zaczynam od tego, jak to długo mnie nie było? Nie oszukujmy się, od kwietnia do października trochę miesięcy jest. Ale co tam. Ostatni post z wiosny, dzisiaj mamy już prawdziwą, brytyjską jesień z tymi uroczymi deszczami, pokrytymi rosą trawnikami i szybami samochodu i temperaturami z kosmosu. No bo naprawdę! Rano zimno jak w pierwsze dni zimy, kupiłam nawet kurtkę ostatnio, a w południe gorąco i biegacze sobie popierdzielają w krótkich spodenkach. Nie że zaczęłam biegać. Właściwie to się nawet na siłownię ostatnio nie mogę zagonić, mimo że karnet opłacony...

Żyję mi się całkiem przyjemnie. Pewnie, są pewne problemy, ale są całkiem poza moją kontrolą, więc się staram jak najmniej przejmować. Rodzinka ciągle ta sama, tak samo szalona i nie-do-ogarnięcia, ale lubię wyzwania, a chłopcy są... no cóż, chłopcami. 

Młody umiłował sobie spacery (no dobra, ja umiłowałam, a on pasję niejako musi podzielać), uczy się rozróżniania drzew (mamy już brzozę, klon i dąb), kwiatki też znamy jakieś (tulipany, stokrotki, mlecze, dzikie róże i pokrzywy. A! No i... uwaga! Krwawnika i prosienicznika szorstkiego! - słowniczek na dole). Załapaliśmy już muchomory, podgrzybki, prawdziwki i koźlary i umiemy nazwać gołębia i rudzika. No i sporo zwierząt leśnych i egzotycznych, bo byliśmy w zoo, a w lesie mieliśmy szczęście i widzieliśmy jelonka i sporo szarych wiewiórek. Oprócz tego Młody uwielbia mój aparat i pstryka zdjęcia jak najęty. Zaczyna łapać zbliżenia i pojęcie ostrości, więc już nie zawsze jestem postacią w dolnym lewym rogu zdjęcia czy rozmazaną plamą gdzieś tam z tyłu. To na przykład jedno ze zdjęć jego roboty:



Staram się nie zarażać dzieciaków moim strachem przed pająkami, więc ten przyjemniaczek na dole dostał sesję zdjęciową tylko po to, żeby Młody przestał próbować go zatłuc patykiem.


Mamy również nasze ulubione miejsce, Teal Lake, które ma bardzo ciekawy kolor, który zawdzięcza grean blue algae, które są, według tego, co znalazłam, naszymi polskimi sinicami. Barwią wodę na kolor widoczny na zdjęciu i są, jak wynika z tablic ostrzegawczych, dosyć szkodliwe. Dlatego nie dotykamy wody i się z nią nie bawimy, ale miło zawsze sobie troszkę na nią popatrzeć, bo wygląda, zwłaszcza pod słońce, nieziemsko.



Słowniczek:
brzoza - birch
dąb - oak
klon - maple tree
żołądź - acorn
tulipan - tulip
stokrotka - daisy
mlecz - dandelion
dzika róża - briar
pokrzywa - nettle
krwawnik - milfoil
prosienicznik szorstki - cat's ear
muchomor - toadstool
podgrzybek - bay bolete
prawdziwek - boletus
koźlar - birch bolete
gołąb - pigeon
rudzik - robin
jeleń - deer
wiewiórka - squirrel


piątek, 17 kwietnia 2015

127. A może nad morze?


Na Wielkanoc pojechałam do Polski - no wiecie, święta, trzeba rodzinkę odwiedzić, trochę ponadrabiać z bliskimi, spotkać się na jakąś kawę ze znajomymi... Ja mam taką jedną osobę, z którą muszę się spotkać zawsze. Martyna jest moją

piątek, 20 marca 2015

126. Gdy nie ma w domu dzieci...


Dzieci do poniedziałku są u ojca, hostka z babcią wylegują się w spa, przyjaciółka hostki, która z nami mieszka, nocuje u chłopaka, więc... jestem sama w domu :D No nie licząc dwóch psów, ale to akurat plus, bo przynajmniej nie mówię do ściany i mam komu komentować seriale :)

czwartek, 19 marca 2015

125. Lincoln, czyli au pair po raz trzeci


Tak, jestem nałogową au pair. Kiedy wróciłam z wyspy, nie wiedziałam, że już tam nie wrócę. Minął jednak miesiąc urlopu w Polsce i nie czułam się jakoś specjalnie stęskniona. Wyspa Harris na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako wspaniały czas i spełnienie moich marzeń, ale marzenia mają to do siebie, że się zmieniają i tak właśnie stało się w styczniu tego roku, kiedy postanowiłam nie wyjeżdżać na opustoszałą i cichą wyspę i spróbować poszukać pracy w Polsce. Po dwóch tygodniach wiedziałam jednak, że będzie bardzo trudno spełnić moje oczekiwania. No cóż, emigracja mnie rozpieściła i nie uśmiechało mi się pracować dziesięć godzin dziennie za 1300 zł miesięcznie.

piątek, 6 lutego 2015

123. Chińska dzielnica Rzymu, Koloseum i Wyspa Tyberyjska



Piszę do Was już z Lincoln, ale zanim Wam powiem, co tutaj robię, mam jeszcze do nadrobienia kilka sporych postów o moich podróżach styczniowych. I jednej grudniowej sesji. Zacznę jednak od mojego cudownego, intensywnego tygodnia w przepięknym Rzymie. Tak, poleciałam do Rzymu. Nie sama, a z Martyną, bo wyjazd był prezentem osiemnastkowo-dziewiętnastkowo-światecznym.