piątek, 25 października 2013

65. Szkocja, dzień (wciąż!) pierwszy, Edynburg - cz.2

Edynburg to miasto, w którym zwiedza się nieustannie. Wszystkie budynki (no może poza Parlamentem) są piękne, na każdym rogu czają się kościółki, muzea, cmentarze, wieżyczki, kamieniczki, długaśne, strome schody czy po prostu piękne widoczki. Dlatego, idąc ulicą w stronę zamku, robiłam dziesiątki zdjęć wszystkiego, co napotkałyśmy po drodze, czasami nawet nie zastanawiając się, czy to sławny zabytek czy tylko przejście na plac uroczej kamieniczki.


Ten chłopak siedział na ławeczce po prawej stronie, ale zobaczywszy, że robię zdjęcie, skoczył na równe nogi i zapozował :) Za co mu ślicznie w tym miejscu dziękuję.



A tu wspomniane wcześniej przejścia do kamienic. Było ich zatrzęsienie, ale najbardziej spodobała mi się World's End Close:


I to urokliwe wejście do małej kawiarenki:


Na ostatnim już skrzyżowaniu przed kolejnym celem naszej podróży, napotkałyśmy taki oto budynek, zdecydowanie kościelno-podobny, który zamiast starych, poczciwych drewnianych i ciężkich wrót miał... automatyczne i oszklone... Ale sam budynek piękny!



Wreszcie dotarłyśmy do słynnego zamku! Spacer był cały czas pod górę, a przed samym zamkiem zrobiło się jeszcze bardziej stromo, ale dotarłyśmy...


 Widok na panoramę miasta był niesamowity...


Dopisała nam pogoda, słońce pięknie grzało, więc sprzyjało robieni zdjęć :)


Kiedy już nacieszyłyśmy oczy panoramą, zamkiem i wszystkim wokół, zorientowałyśmy się, że nasz hostel znajduje się dosłownie dziesięć metrów od schodów do zamku, czyli bardzo, bardzo blisko!


Po tych schodkach zeszłyśmy na dół i znalazłyśmy się w naszym hostelu - Castle Rock Hostel, który szczerze polecam!

Zdjęcie zapożyczone ze strony hostelu
Cdn...

czwartek, 24 października 2013

64. Szkocja, dzień pierwszy - Edynburg! cz.1

Tak, byłyśmy w Szkocji! Wycieczka zaczęła się o 22.30 w sobotę, kiedy to razem z Aśką wsiadłyśmy do autokaru Megabusa, który miał nas zawieźć do Edynburga - naszego pierwszego punktu podróży. Miałyśmy jechać trochę ponad 9 godzin i wysiąść w Edynburgu o 7.30, ale nie wiadomo w jaki sposób wylądowałyśmy w autokarze szybszym i pomijającym jakieś przystanki i na miejsce dojechałyśmy już po 6tej. Sam autokar był całkiem przyjemny, ale panowie siedzący przed nami byli po prostu bezczelni. Porozkładali sobie fotele do pozycji leżącej i pozgniatali nam nogi, jeszcze się przy tym oburzając, że tyle te nasze nogi miejsca zajmują i się nie da dalej tych foteli rozłożyć! Po pierwszym postoju, kiedy obaj panowie wyszli się przewietrzyć, przy okazji składając chwilowo siedzenia, zaparłam się nogami i poszłam spać. Pan przed Aśką zdołał ją przepchnąć i rozłożył siedzenie z powrotem, ale za to pan przede mną przegrał :D. Siłowaliśmy się całą noc, bo co kilkadziesiąt minut sprawdzał, czy może już zasnęłam na tyle, żeby odpuścić, ale dzielnie się trzymałam i tak, w kompletnej ciszy, nie zamieniając ani słowa, walczyliśmy całą podróż... Wygrałam ;p

Ponieważ przed 7 rano było bardzo ciemno, zdecydowałyśmy posiedzieć na stacji, zjeść śniadanie, ogarnąć się w łazience i postudiować mapy, niekoniecznie w tej kolejności. Nie wzięłyśmy ze sobą żadnych mapek, więc zadowoliłyśmy się tymi ze stacji, które okazały się bardzo przystępne i w miarę szczegółowe. Nie chciałyśmy wydawać pieniędzy na żadne środki transportu, więc cały Edynburg przemierzyłyśmy na piechotę. Zaczęłyśmy od najdalszego punktu, czyli Parlamentu i Pałacu Holyrood, które mieszczą się również w bezpośrednim sąsiedztwie wygasłego wulkanu.

Zaczęłyśmy bardzo wcześnie, dopiero świtało, więc mimo co najmniej kilkudziesięciu cykniętych fotek, żadna nie nadaje się do publikacji - wyglądają jak czarne klocki na ciemnym lub jasnym tle, w zależności od ustawień aparatu, w których bezskutecznie grzebałam...


W międzyczasie się jednak trochę rozjaśniło...


Przez przypadek trafiłyśmy na ulokowany na wzgórzu cmentarz, który wyglądał niesamowicie i trochę dziwnie, wpasowany między całkiem sporą ulicą a budynkami mieszkalnymi...


Aśka znalazła kryptę, w której chciałaby być pochowana ;p:


Wracając jednak do naszego głównego celu podróży, po kilku pomyłkach w wyborze drogi, dotarłyśmy do Pałacu Holyrood...


który był oczywiście niedostępny dla zwiedzających. I fotkę strzeliłam zza krat. Czułam się trochę jakbym robiła słit focię tylko w drugą stronę. Dla osób postronnych moja ręka wyciągnięta na całą długość przez kraty, próbująca prawidłowo cyknąć równą, reprezentatywną fotkę, musiała wyglądać bardzo zabawnie...

Potem przeszłyśmy kilkanaście metrów, żeby znaleźć się przed siedzibą parlamentu. No i tutaj krótki, nerwowy chichot, bo człowiek jeszcze nie wie, że to nie żarcik, i się okazuje, że Parlament jest potworkiem architektonicznym...


Wybaczcie, ale z tego wszystkiego nawet nie cyknęłam zdjęcia bez słupa, bo po prostu zwiałam stamtąd jak najszybciej... Podobno zamysł architekta był taki, żeby budynek się wpasował w otoczenie i nawiązywał do otaczającej go natury. Chyba coś komuś nie wyszło, bo, jak z Aśką doszłyśmy do wniosku, wygląda jakby został wybudowany po ataku nuklearnym, był chroniony przed promieniowaniem i ludziom, którzy go budowali zależało na bezpieczeństwie, a nie wyglądzie...

Na szczęście widoki wokół są przecudowne:





Po kilkunastu minutach cieszenia oczu zielenią, przyrodą i ładnymi widoczkami, obejrzałyśmy budynki wokół, jak chociażby ten:


i ruszyłyśmy dalej:


Pod górę. Bo nie wiem, czy wiecie, ale w Edynburgu wszędzie jest albo bardzo pod górę, albo bardzo w dół, płaskie powierzchnie to rzadkość...

Cdn...

sobota, 19 października 2013

63. Już za chwilę, za chwileczkę...

...wyjeżdżam na wycieczkę, o której wspominałam w jednym z postów. Nie mogę się doczekać! Wszystko spakowane, ułożone, pokój posprzątany na wypadek gdyby hostkę naszła nagła chęć na buszowanie, rezerwacje wydrukowane i wszystko, co teraz muszę zrobić, to... wsiąść do samochodu, pociągu i autobusu (właśnie w tej kolejności), żeby dotrzeć do...

Nie, nie powiem ;p. Relacja już niedługo!


poniedziałek, 7 października 2013

62. (Nie)boszczka ona

Jeszcze w podstawówce, może w piątej klasie, moja koleżanka Klaudia poleciła mi pewną książkę. Zaciekawił mnie już sam tytuł, więc zabrałam się za czytanie. To były Dwie głowy i jedna noga. I od tamtej pory wsiąkłam. Kompletnie, namiętnie i bez opamiętania. Przeczytałam wszystkie książki Joanny Chmielewskiej i każda śmieszyła mnie, zaskakiwała i pobudzała. Przeklęta bariera i (Nie)boszczyk mąż należą do moich ulubionych, chociaż Całe zdanie nieboszczyka, Kocie worki czy przygody Tereski i Okrętki, Janeczki i Pawełka czy też Pafnucego też niesamowicie lubię. Uwielbiałam cięty język, inteligentne poczucie humoru, sarkazm, prztyki, satyrę. Wszystko.

Czytając książki Pani Chmielewskiej, odrywałam się od ponurego świata i moich zmartwień, by choć przez chwilę zanurzyć się w zabałaganionych pokojach w domu Alicji, pośród jej notatek o wszystkim, co się wydarzyło, gubiąc się w perypetiach jej (nie)zapowiedzianych gości, dowiadując się co nieco o wyścigach konnych i języku duńskim, zaśmiewając się z niebanalnych i czasami wręcz bzdurnych tekstów i wsiąkając coraz bardziej i bardziej.

Pani Joanna Chmielewska była jedną z moich ulubionych pisarek, dlatego jest mi teraz niesamowicie żal, że odeszła i już nie będę mogła czekać na kolejną pasjonującą powieść. Niewiele jest osób, które potrafiły mnie tak rozśmieszyć.

- Azali były osoby mrowie a mrowie? - spytał z uprzejmym, wręcz nieurzędowym zainteresowaniem, przystępując do rzeczy