Przez ostatnich kilka tygodni dużo się w moim życiu zmieniło. Wydarzyło się kilka rzeczy, które... trochę mnie przedefiniowały. Długo zastanawiałam się, co zrobić z tym blogiem, co na nim zamieszczać, czy zmieniać jego charakter. Jak wrócić do codzienności i do pisania. Postanowiłam, że będę kontynuowała to, co robiłam do tej pory i zachowam dla siebie wszystko to, co nie jest Wam, jako Czytelnikom, potrzebne do prawidłowego odbierania tego bloga. Postanowiłam również nie dzielić się tym z moimi przyszłymi pracodawcami, dlatego nie będzie żadnych zgrzytów z wersjami i wszystkimi opowieściami zamieszczanymi na blogu.
Przejdźmy więc może do mojego ostatniego pobytu w Polsce. Razem z Martyną, która gościła u mnie na blogu przy okazji jej wizyty w UK, postanowiłyśmy pozwiedzać ruiny w moim rodzinnym mieście - Otwocku. Zabrałam zatem moją nową lustrzankę, ona zabrała swój wszystko umiejący telefon i ruszyłyśmy w podróż. Na pierwszy ogień poszła dosyć znana Zofiówka.
Historia Zofiówki budzi lekkie przerażenie. Założony w 1908 roku Zakład dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów "Zofiówka" działał sprawnie aż do II wojny światowej, kiedy to znalazł się na terenie 'getta kuracyjnego', w którym przeprowadzono operację T4, czyli eksterminację chorych psychicznie, w wyniku czego zmarło tam około 140 osób, w tym matka Juliana Tuwima, przebywająca na terenie zakładu po probie samobójczej. W latach 50-tych znaleziona na terenie 'Zofiówki' około 100 ciał pochowanych w zbiorowej mogile. Niemcy urządzili tam placówkę Lebensborn, czyli miejsce, w którym miały się rodzić aryjskie dzieci. Miejsce zostało ostatecznie opuszczone w 1998 roku i od tamtego czasu stoi puste i wolne dla zwiedzających.
Zofiówka składa się z dwóch budynków. Ten powyżej jest zamknięty i dostać się do niego można przez okna. Tym razem nie próbowałyśmy, ale po przygodzie z pewnym domem kultury, nie wykluczam rewizytacji właśnie ze względu na niezwiedzone wnętrze. Znacznie większy budynek znajduje się natomiast około piętnastu metrów dalej i przyprawia o dreszcze już od pierwszego pomieszczenia. A zaczęłyśmy od piwnicy...
Powędrowałyśmy na parter...
I zostałyśmy ostrzeżone:
Po drodze pojawiało się więcej dziwnych i trochę przerażających napisów...
Łazienki...
Niekończące się korytarze:
Trochę więcej dziwnych napisów:
A nawet ścienne mądrości:
I latające świnie:
I Martyna tworząca kolejne fotograficzne arcydzieło:
Więcej korytarzy:
I więcej napisów
Część Zofiówki spłonęła kilka lat temu, a po pożarze zostały zgliszcza i osmalone ściany:
Jakiś Hulk wybił dziurę w ścianie, bo za daleko mu było do drzwi...
Zdjęcie, oczywiście, Martyny! |
I to również Martyny:
A tak budynek wygląda z zewnątrz. Może i niepozornie, ale... jest w tym miejscu jakiś smutek, strach i ten niepowtarzalny nastrój opuszczonego budynku, który skrywa w sobie tyle historii...
W następnym wpisie następne ruiny - tym razem Sanatorium Hanki Sawickiej, Szpital Gruźliczy i... niespodzianka!
Dajcie znać, czy podobają Wam się takie wpisy!
Zdjęcia są piękne, a miejsce wprost idealne na sesję zdjęciową. Naprawdę chciałoby się pojechać :3
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa :). Miejsce jest dosyć łatwo dostępne i naprawdę warte zobaczenia. Ma taką specyficzną atmosferę, którą można poczuć tylko w miejscach, które tak dużo widziały...
UsuńPozdrawiam!