Jako au pair, czy też szerzej - nianie, mamy chwile słabości. Dziecko zachowuje się jak wcielony diabeł, krzyczy, wrzeszczy, tupie i szczypie, albo wręcz przeciwnie, traktuje nas jak powietrze. Albo kłamie jak najęte. Albo wszystko powyższe na zmianę jednego dnia. To czasami po prostu za dużo na jedną osobę. I wierzcie mi, takie dni z Edkiem Burczymuchą zdarzają się ostatnio aż za często.
Znacie ten moment, kiedy kończy Wam się dzień pracy, zamykacie drzwi pokoju i oddychacie powoli, próbując powrócić do stanu, w którym się obudziłyście - błogość, nieświadomość i cisza? W tym tygodniu takie momenty zdarzały się często. I to nie tylko wieczorami, ale i w ciągu dnia, bo Edek oficjalnie pobił własny rekord w wymyślaniu wymówek z serii "Jak usprawiedliwić moje lenistwo i nie pójść do szkoły".
Czasami nadchodzi taki moment, że mam po prostu zwyczajnie dosyć. Zdarza mi się myśleć o tych moich dziwnych ideach, które mnie nakłoniły do zajmowania się dziećmi i mam pretensje do samej siebie, że byłam taka naiwna - praca z dziećmi to nie praca. To cudowna, rozkoszna, pełna brudu, potu, łez i zwątpienia harówka, która jest absolutnie najfantastyczniejszym zajęciem na świecie. Co nie zmienia faktu, że po dniu takim, jak mój dzisiejszy, muszę się jakoś rozładować. I mam taki pięcioetapowy rytuał, który mnie skutecznie oczyszcza z całego stresu.
1. Zimny prysznic - zawsze po starciu z Edkiem jestem po prostu niesamowicie wkurzona - to dziecko tak bardzo przypomina mi mnie sprzed dziesięciu lat, że czasami zastanawiam się, czy nie mamy jakichś wspólnych przodków. Bardzo złośliwych i bezlitosnych! Taki zimny prysznic od razu chłodzi gniew i, zamiast przejmować się kolejną sprzeczką, krzyczę z zimna i przebieram nogami w poszukiwaniu ręcznika, o którym znowu zapomniałam.
Czasami zdarza mi się włączyć ciepłą wodę i popłakać. Z bezsilności i złości. Rzadko, bo rzadko, ale czasami takie ujście emocji pomaga :)
2. Muzyka - prysznic jedno. Ale wyobrażacie sobie prysznic bez wycia do słuchawki? Bo ja nie :) Zazwyczaj puszczam sobie jedną z moich playlist - Happysad (jak chce mi się płakać), Von Benzo (kiedy kipię złością i para leci mi z uszu i nosa) no i Frank Turner i składanka poprawiaczy humoru (jeśli jestem w stanie melancholijnym i potrzebuję skocznej muzyki, żeby mnie rozweseliła). Najczęściej, jak możecie się domyślić, pada na Von Benzo.
3. Komfort - piżamka w słonie, Penelopa pod pachą i kocyk z Primarka - oto trzy rzeczy, które poprawiają mi humor samą swoją obecnością. Penelopę znacie, kocyk jest puchaty i cieplutki, a piżama (również primarkowa) jest fantastyczna i ją uwielbiam.
4. Książka (albo serial) - zanurzyć się w cudzym świecie, zapomnieć o dzieciach, praniu, prasowaniu, psach, kotach i zabłoconej podłodze w kuchni - a najlepiej, jak ten cudzy świat ma morderców albo szpiegów - nic tak nie poprawia humoru, jak cudze zwycięstwo :D
5. A potem spać - tak, spać. Nic mi tak nie poprawia humoru jak fakt, że dzisiaj jest piątek, więc jutro mogę wstać o 12 i nikt mi nie powie, że nie powinnam! Hostka z chłopakami wyjeżdżają i mam cały dom dla siebie :D
A jakie są Wasze sposoby na odreagowanie i wyciszenie po całym dniu ciężkiej pracy?
ja zazwyczaj pocieszam się jedzeniem- i duża porcja makaronu z serem i sosem pomidorowym naprawdę czyni cuda. Muzyka za to niemalże nigdy nie pomaga- ale to w sumie dlatego, że nie przywiązuję do niej zbyt wielkiej wagi. I ostatnio odkryła krótki, bo 10minutowy workout Joanny Soh na saddlebags- jest tam dużo skakania i kopania- i naprawdę można wyładować swoje negatywne emocje w ten sposób :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie, ćwiczenia, bardzo mi pomogły, zwłaszcza w sierpniu który był chyba najtrudniejszym dla mnie miesiącem (haha, wielka draka z hostką :P). A po ćwiczeniach ciepła kąpiel z bąbelkami (zimny prysznic tylko by mnie wkurzył), porywanie kota do własnego pokoju :P, seriale... Aha, no i wychodzenie z domu. Chyba najbardziej. Uwaga bo jeszcze chwila i stwierdzę że to zasługa wrednych hostów że tyle zwiedziłam :D
OdpowiedzUsuń