czwartek, 19 czerwca 2014

104. Najpiękniejsza plaża w Europie i Horgabost

Tak jak obiecałam, pojawia się kolejny post o plażach. Wiem, że może macie już dosyć tych ciągłych zdjęć plaży, ale mi się one wcale jeszcze nie znudziły! Plaże są absolutnie cudowne, piękne i zajmują pyszczaki na długo, długo, długo, więc będę z nich korzystać, dopóki nam się nie znudzi.
Tym razem wybraliśmy się na dół wyspy, bo C. musiała porozwozić łososia w tych okolicach. Co akurat było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, bo tam właśnie znajduje się najpiękniejsza plaża na wyspie (a podobno i w Europie) - Luskentyre.

Zanim jednak dojechaliśmy do Luskentyre, zatrzymaliśmy się na sekundkę nad Horgobost - równie piękną plażą. A zatrzymaliśmy się, bo baranek był taki ładny...



A to Luskentyre w kilku zdjęciach. Plaża była dosyć zatłoczona i nie chcieliśmy tam zostawać na dłużej, więc zrobiłam kilka zdjęć i podjechaliśmy na drugą stronę, na jedną z mniejszych plaż, którą mogliśmy mieć tylko dla siebie....




Woda była przezroczysta i błękitna...


Bardzo daleko od brzegu wciąż było płytko.


Żeby dojść do plaży, trzeba przejść dwieście metrów wśród wydm i trawy pokrytej całkowicie stokrotkami...



Whisp oczywiście namówiła mnie na rzucanie patykiem...


A. był baaardzo zajęty pokazywaniem kolejnych przejeżdżających samochodów i...


Zakopywaniem moich nóg. To jego nowe hobby!


Czy nie uważacie, że jest po prostu przesłodki?


Kluska za to uwielbia lądować buzią w piachu i wydaje z siebie takie dźwięki, jakby piach był najlepszych delikatesem na świecie...


Do przeczytania!

wtorek, 17 czerwca 2014

103. Hike na drugą stronę wodospadu

Co prawda hike był dwa tygodnie temu i wstyd trochę dodawać posta o wydarzeniach tak dalekich, ale to moja pierwsza piesza wycieczka w dzikie tereny bez ścieżek i szlaków, więc szkoda by było zostawić ją bez opisu. Tamtego dnia, a był to piątek, słońce świeciło jak szalone. Było pięknie, ciepło i leniwie. No, może nie leniwie, bo cały dzień pracowałam, ale nie byłam szaleńczo zmęczona. Wyszłam z Whisp na nasz murek, troszkę sobie pooddychać świeżym, morskim powietrzem i popatrzeć na piękne widoczki. 

Wiecie, co się dzieje, kiedy wychodzicie z psem na zewnątrz i siadacie na murku? Przez pierwsze kilka minut jest bardzo, bardzo miło. Pies chodzi sobie po murku, siada, domaga się pieszczot, przytula się... A potem pies robi się lekko wymagający. Robi takie oczka jak na zdjęciu poniżej i już wiecie, że nie posiedzicie. Jeśli macie chociaż skrawki sumienia, nie oprzecie się temu spojrzeniu... Pójdziecie na spacer, skoro tak ładnie Was prosi...


No to poszłyśmy. Od samego początku zastrzegłam głośno i wyraźnie, że idziemy tylko do końca posiadłości i z powrotem. No może porzucamy kijkiem do wodospadu. Tu miałyśmy zawracać...


I nawet zostałyśmy ostrzeżone, że dalsza podróż może skutkować spotkaniem pierwszego stopnia z potworami...


Widzicie te złotawe plamki? To nie kurz. To meszki. Okropne, irytujące, gryzące i atakujące stadami meszki...

Stwierdziłyśmy jednak, że meszki nam nie straszne i że może przydałoby się jednak trochę więcej ruchu. No bo czemu nie? Ostatnie spojrzenie na to, co za nami i w drogę!

Odkryłam małe jeziorko tuż za pierwszym wzgórzem. Jest urocze i, szczerze mówiąc, bardzo mnie zaciekawiło. Na pewno tam wrócę i dojdę do tego cypelka, który widać na zdjęciu poniżej. Tym razem poszłam w prawo... 


To była niezła wspinaczka. Nie byłam w ogóle przygotowana na taki spacer, więc nie wzięłam kurtki, apaszki, dobrych butów, wody... Niczego nie wzięłam! A cała droga była usłana mchem i wrzosem, który uginał mi się pod nogami. Było stromo, mokro i miejscami trochę niebezpiecznie, zwłaszcza dla mojej biednej kostki, która do tej pory boli mnie, kiedy za bardzo ją nadwyrężam w kiepskich butach... Ale było warto! Spójrzcie na te piękny widok!

Ze wzgórza rozpościera się także bardzo dobry widok na zamek!


Przez chwilę rozważałam powrót do domu w samym środku wędrówki, bo zaczęło się robić z górki i to bardzo stromo... Co oznacza, że w drodze powrotnej będzie baaaardzo stromo w górę!




Ale zdecydowałam, że jak już tyle przeszłam, mało nie skręciłam kostki na tych wrzosach i króliczych dołach, to szkoda by było teraz zawracać.


Zwłaszcza że pogoda była po prostu wspaniała, słońce pięknie świeciło, a pstrykanie zdjęć było takie miłe!



W którymś momencie planuję także przejść się na ten cypelek, który widać na zdjęciu. Co prawda nie za bardzo można tam chodzić, bo ogród i specjalnie wyznaczona ścieżka jest tylko dla gości zamku, ale na pewno kiedyś uda mi się przemknąć!


A tutaj mój van i dom o zachodzie słońca...


Do przeczytania!

poniedziałek, 9 czerwca 2014

102. Inverness, farma dla dzieci

Jak już wspomniałam w projekcie 365, w trakcie pobytu w Inverness zaliczyliśmy kilka atrakcji, w tym farmę, na której duże i małe dzieci mogą pogłaskać i nakarmić zwierzaki. Bawiliśmy się przednio, miękkie pyszczki zwierzaków były fantastyczne, wszystko było na świeżym powietrzu, nie było klatek, a ogrodzenia i wydzielone wielkie boksy. Zwierzaki były przyzwyczajone do obecności dzieci, nie gryzły, nie uciekały, a wręcz przeciwnie - były bardzo łagodnie nastawione i wyczekiwały kontaktu z człowiekiem, głównie za sprawą specjalnych torebek z żarełkiem, które można było nabyć przy wejściu. Wszystko kameralne, sympatyczne i przyjazne!




Młody Pyszczak był baaaardzo zadowolony z miękkich, wilgotnych języków zlizujących ziarenka z jego małej rączki, Kluska spała, C. była super zadowolona, bo dzieci szczęśliwe, a Nana Ola zachwycała się alpakami i kózkami-trojaczkami, które miały aż dziesięć tygodni i były absolutnie, niesamowicie słodkie!



I miła Pani właścicielka złapała jedną z przeuroczych kózek i pozwoliła mi się do niej trochę poprzytulać!


W następnym poście poszukiwanie delfinów, plaża i inne atrakcje!
Do przeczytania!

niedziela, 8 czerwca 2014

101. Project 365, tydzień 2

8/365
Poniedziałek, 2.06.2014

Około południa w poniedziałek wyruszyliśmy do Inverness. Młody miał wizytę u lekarza, więc C. postanowiła zrobić z tej okazji mini-wakacje i, zamiast cały wyjazd spędzić w samochodzie, trochę pozwiedzaliśmy. Poniżej zdjęcie z promu. Kluska właśnie po raz pierwszy spróbowała cytryny :D Wbrew temu, co widać na zdjęciu, bardzo jej posmakowało i zjadła trzy kawałki...


9/365
Wtorek, 3.06.2014

Wtorek to głównie dzień zakupów. Skorzystałam z okazji i obkupiłam się w szorty, spodnie i bluzy, bo na wyspie jest mniejszy wybór i nie ma  moich ulubionych sklepów. Między szpitalem a kolejnymi sklepami były spore odległości, więc pyszczaki dużo przespały w samochodzie. Co oczywiście skutkowało dłuuugim oczekiwaniem na zmęczenie pyszczaków wieczorem. Nana Ola i mama musiały się trochę nasiedzieć, zanim dzieciom zachciało się znowu spać... Na zdjęciu poniżej Nana Ola robi z siebie głuptasa i udaje potwora, robiąc straszne miny i wydając z siebie bardzo dziwne odgłosy :D


10/365
Środa, 4.06.2014

Z samego rana wyruszyliśmy na podbój Inverness i okolic. Pojechaliśmy między innymi na farmę, na której dzieci (i dorośli :p) mogą nacieszyć się zwierzakami, nakarmić owieczki, kózki, świnki, kurczaki czy osiołki i potrzymać w ramionach dziesięciotygodniowe kózki pigmejskie


11/365
Czwartek, 5.06.2014

Czwartek upłynął nam na jednej wielkiej podróży. Zanim jednak wyruszyliśmy, przespacerowaliśmy się całe 10 minut po lesie. Bo psy przecież też potrzebują ruchu :)


12/365
Piątek, 6.06.2014

W piątek pracowałam. Napracowałam się strasznie, bo pyszczaki były po mini-wakacjach fantastycznie wypoczęte. Te wszystkie drzemki w samochodzie, atrakcje, pływanie promem i wszystko pozostałe ożywiło dzieciaki tak samo, jak mnie zmęczyło. Czyli bardzo! Psy za to najeździły się samochodem i mało korzystały z wakacji, więc kiedy Whisp poprosiła mnie o spacer, nie umiałam odmówić. Miało być krótko, a skończyło się na trzygodzinnej wspinaczce i potwornych zakwasach :D. Więcej zdjęć w osobnym poście.


13/365
Sobota, 7.06.2014

W sobotę znowu pracowałam. Oczywiście dostaję za to dodatkowe pieniądze, więc nie narzekam, ale nie powiem, było ciężko. C. doskonale to rozumiała, dlatego w ramach rozwożenia zamówień (łososia), zabrała nas ze sobą na wycieczkę. Na nową plażę :). Plażowanie z pyszczakami nigdy nie jest odpoczynkiem, ale nie jest również jakąś katorgą. Zwłaszcza jak się jedzie na zupełnie nową plażę, podobno najpiękniejszą w Europie! Luskentyre w osobnym poście, poniżej chwalę się za to Kluską, która, w wieku dziesięciu miesięcy, potrafi sama stać przez dłużej niż minutę :)


14/365
Niedziela, 8.06.2014

Jedyny w tygodniu dzień, kiedy na pewno mam wolne i który mogę przeznaczyć na cudowne, cudowne leniuchowanie w łóżku. Miałam świetny plan, żeby wziąć samochód i pojechać na plażę złapać trochę równej opalenizny, bo teraz jestem w paski i dekolty, ale tak mnie gardło boli, że straciłam ochotę na opuszczanie pokoju na dłużej niż dziesięć minut. Tylko Whisp mnie wyciągnęła na nasze miejsce na ten kwadransik, bo, jak twierdzi, mocne słońce wyciąga choróbska z człowieków i fajnie grzeje gnaty psów. To nasza ulubiona miejscówa w ogrodzie. Ja siadam ze zwisającymi nad przepaścią (dwa i pół metra;p) nogami, piję sobie kawkę, a Whisp się przytula i próbuje pokazać brzucha do głaskania. Zazwyczaj tyłek się jej nie mieści podczas takich manewrów i musi się zadowolić głaskaniem grzbietu.


Już niedługo zaległe posty o Inverness, farmie i plaży!

czwartek, 5 czerwca 2014

100. Tydzień pierwszy, 365 Project

Zanim zaczniemy! Kilka szczegółów dotyczących projektu 365. Jak pewnie większość z Was doskonale wie, projekt 365 polega na wybraniu jednego zdjęcia z każdego dnia. Może to być zdjęcie najładniejsze, najlepiej oddające to, co akurat robiliśmy tego dnia albo takie, które pokazuje Wasz nastrój... Mogłabym wymieniać bez końca. Ja postanowiłam się nie ograniczać do jednego rodzaju i po prostu iść na żywioł. Posty z serii 'Projekt 365' będą publikowane w każdą niedzielę (od następnej niedzieli, bo tym razem się nie udało ;p) i będą zawierały zdjęcia z mijającego tygodnia. Oczywiście oprócz nich pojawiać się będą również standardowe posty o niczym, relacje z podróży, albo to, co mi tam jeszcze przyjdzie do głowy. Nie przedłużając...

Dzień 1
Poniedziałek, 26.05.2014

Zacznijmy więc od poniedziałku. Już w sobotę Młody pokasływał i pociągał nosem, a w poniedziałek organizm mu się zbuntował i poddał się choróbsku. Biedne dziecię zaraziło również Małą, więc w rezultacie miałam na głowie dwie marudzące, kichające, pociągające pociechy, które najchętniej by cały dzień spały na przemian z marudzeniem o ciastka, soczek tudzież chusteczkę... Więc jak zasnęły, to aż z radości strzeliłam fotkę.


Dzień 2
Wtorek, 27.05.2014

Za każdym razem sobie powtarzam, że to ja rządzę dziećmi, a nie dzieci mną. Ale jak idziemy na spacer... Rządzi Młody. I w jedną i w drugą stronę jest pod górkę, więc naprawdę wszystko mi jedno, w którą stronę idziemy. Dlatego nawet jak mam przed sobą taką górkę jak na poniższym zdjęciu, słucham się grzecznie komend i nie protestuję. 'Nana, Nana! Up! Up!' Takie właśnie komendy dostaję. Nana to ja :). Jedyne, co udaje mi się czasami jeszcze wykrzesać to Lala. Więc sama nie wiem, którą ksywkę wolę :)

 Tutaj oczywiście widok z górki :)

Dzień 3
Środa, 28.05.2014

Wypłynęliśmy sobie na małą wycieczkę motorówką. Woda pryskała z każdej strony, host miał przednią zabawę, robiąc ostre zakręty i obserwując, jak rzuca nas po całej łodzi. Młody bawił się świetnie i prawie cały czas piszczał ze szczęścia, bo to była jego pierwsza wyprawa łódką. A ja, starając się utrzymać na pokładzie, podziwiałam piękne widoki, na chwilę zapominając o okropnym choróbsku, które dopadło i mnie. Mam nadzieję, że wybierzemy się na większą wyprawę, bo ta była zdecydowanie za krótka!


Dzień 4
Czwartek, 29.05.2014

Czwartek to z reguły mój wolny dzień. Hostka w czwartki jeździ do Stornoway zrobić większe zakupy, a ja w tym czasie mam czas całkowicie dla siebie. Ale że nigdy nie byłam w Stornoway i koniecznie chciałam zobaczyć, zabrałam się z nimi. Samo miasto na pewno kiedyś dobrze obfotografuję i zrobię z tego relację, jednak najważniejszym punktem podróży był korek, w którym staliśmy dobre piętnaście minut! Bo święte krowy postanowiły nie kłopotać się łażeniem po zboczach i żuciem pysznej, zielonej trawy. Zamiast tego szły sobie spokojnie, swoim krowim tempem po twardym, prostym, ubitym asfalcie. A że akurat jakieś samochody trąbiły gdzieś tam z tyłu czy z przodu? No to co, niech sobie trąbią!


Dzień 5
Piątek, 30.05.2014

W piątki zaczynam od 13, bo dzieciaki z samego rana wyruszają razem z mamą spotkać się ze znajomymi. Równiutko co tydzień. Takie playdate czy coś. Tym razem postanowiłam zostać i zadbać trochę o siebie. Długa, gorąca kąpiel, wstawienie prania, ogarnięcie pokoju... Czyli wszystkie te rzeczy, które przy R2D2 (mój A. zdobył nową ksywkę, zobaczymy, czy na długo zostanie!) i Klusce są nieosiągalne. Za to od 13 miałam ich tylko dla siebie i... poszłam na łatwiznę, przyznaję. Nie chciałam się użerać z dziećmi w domu, rozdwajając się i przyprawiając samą siebie o zawrót głowy i migrenę, więc poszliśmy na spacer. Bo czemu nie połączyć przyjemnego ze zdrowym? Mój mały pyszczak za to, że jestem taka dobra i idę, gdzie chce szef (czyli A!), dał mi cały bukiet stokrotek, po jednej. A jaki miał uśmiech na twarzy! Jaką radochę!


Dzień 6
Sobota, 31.05.2014

Ten tydzień był baaardzo męczący. Miałam więcej pracy, bo w przyszłym tygodniu Młody ma umówioną wizytę u lekarza w Inverness, w związku z czym C. musi nadrobić trochę pracy, zanim wyjedziemy. Tak więc się zdarzyło, że pracowałam też troszkę w sobotę. Tylko dwie godzinki. Postanowiłam, tradycyjnie, pójść na spacer. To była pora drzemki Kluski, więc stwierdziłam, że nie zawadzi, jak sobie troszkę pospacerujemy. I miałam rację, Kluska zasnęła po pierwszych dziesięciu metrach :)


Dzień 7
Niedziela, 1.06.2014

Dzień absolutnego leniuchowania. Caaalutki spędzony w łóżku, przed komputerem. Oczywiście znalazłam nowy serial do nadrobienia i właśnie jestem w trakcie użerania się z darmowymi odtwarzaczami online. Kto zgadnie, jaki to serial? :)


Kolejny tydzień był duuużo ciekawszy (i nadal jest!). Jestem również w trakcie pisania postów o Inverness i drogach na Harris.

Do przeczytania!