piątek, 27 września 2013

60. Szybki wpis o niespodziance!

Wybieram się razem z Aśką na kolejną wycieczkę. Prawie road trip amerykański ;p Tylko taki bardziej europejski i autobusami i pociągami, a nie samochodem. Taka mała zapowiedź, zanim napiszę gdzie, kiedy, po co, dlaczego i jak to się stało :D

Aaaale się cieszę! Planujemy, bookujemy, odwiedzamy miliony stron internetowych, oglądamy zdjęcia, szukamy hosteli tudzież kanap, najtańszych opcji coby zwiedzić jak najwięcej iiii.... jedziemy, jedziemy, jedziemy!


Ktoś wie, gdzie jedziemy? :)

czwartek, 19 września 2013

59. Rosslare, czyli pożegnanie z Irlandią, Irlandia cz.7

Niesamowicie przykro było wyjeżdżać z naszego B&B, bo to oznaczało, że powoli żegnamy się z Irlandią. Pożegnalne zdjęcia okolicy:



i już byliśmy w drodze do Mallow, czyli miasteczka, w którym mieszka rodzina hostki. Krótki spacer po okolicy:


i pożegnaliśmy się również z Emily, Joanne i Naną. Które się we mnie zakochały :D. Nana i Joanne powiedziały hostce, że świetnie radzę sobie z dziećmi i mam z nimi wspaniały kontakt i widzą, że to lubię i jestem w tym dobra. Aż się zarumieniłam :). Hostka była bardzo zadowolona, a ja promieniałam radością.

Kilka godzin w samochodzie i byliśmy w Rosslare, czyli naszym punkcie docelowym. Miałam nadzieję, że będzie trochę jaśniej i w pełni będę mogła cieszyć się wycieczką promem, ale niestety szybko zrobiło się ciemno. Mimo wszystko zdołałam zrobić kilka zdjęć i powdychać świeżego, morskiego powietrza w samotności. Chłopcy z hostką spali na miękkich kanapach w środku, a ja stałam sobie na jednym z tarasów widokowych, wpatrywałam się w spokojne fale i zburzoną silnikami wodę. I zaśpiewałam Whisky :). Udało mi się nawet wypatrzeć kilka gwiazd.


Takim promem płynęliśmy :)
Wybaczcie jakość zdjęć - było ciemno i cały czas falowało.

środa, 18 września 2013

58. Ring of Kerry, Irlandia cz. 6

Po wyczerpującym Torc Waterfall poczułam wielką ulgę, kiedy hostka powiadomiła nas, że następna część wycieczki odbędzie się głównie samochodem i nie obejmuje praktycznie żadnego chodzenia. Posłużę się tutaj wygooglaną mapką, bo swojej nie posiadam:


Właśnie tę trasę pokonaliśmy (bordową z żółtym odcinkiem od Sneem). Jest to absolutnie najpiękniejsze miejsce, jakie dotąd widziałam. Jestem beznadziejnie zakochana w tych widokach! Jest cudownie, nieziemsko, pięknie... Wycieczka w głównej mierze polegała na jeżdżeniu samochodem i stawaniu co kilkaset metrów na robienie zdjęć i zachwycanie się widokami. Które, czy już wspominałam?, były cudowne!




















wtorek, 17 września 2013

57. Torc Waterfall, Irlandia cz. 5

Przedostatniego dnia wybraliśmy się na wycieczkę objazdową. Mieliśmy zapchany planami dzień i miało być intensywnie i długo.

I było. Zaczęło się oczywiście od podróży samochodem. Najpierw do Kilarney, w którym zaczyna się Ring of Kerry, do którego należy również Kilarney National Park, w którym znajduje się piękny, wielki wodospad Torc. Zaczyna się bardzo niewinnie - krótkim spacerkiem pod niewielką górkę. I widać cudowny, wielki wodospad...


Hostka, która była tu wcześniej, zachęca nas do wejścia na górę, obiecując wspaniałe widoki i w ogóle same cudowności. Sama pozostaje na dole, wyjaśniając, że ona już tam była i nie będzie drugi raz wchodzić.

Powinnam się domyślić...

Zaczyna się od schodów:

Tutaj oczywiście zdjęcie z góry


Potem jest ścieżka pod górę:


Po drodze au pair staje dysząc ciężko i udając, że cyka fotki ładnym widoczkom:







I idziemy kolejne kilkaset metrów w górę, żeby zobaczyć...

TO


Byliśmy troszkę zawiedzeni, że ten cały trud był tylko po to, żeby zobaczyć mniejszy wodospadzik... Pomyśleliśmy, że to nie może być to i że na pewno dalej jest coś lepszego:


Był las i góry :D. Więc wróciliśmy się, cyknęliśmy kilka fotek i pomoczyłam nogi w Torc Waterfall. Tym, razem mam dowód:




poniedziałek, 16 września 2013

56. Kilarney i Dingle Bay, Irlandia cz. 4

Czwartego dnia pokonaliśmy naprawdę sporo kilometrów. Żeby droga tak bardzo nam się nie dłużyła, zrobiliśmy mały postój w Kilarney, które okazało się całkiem uroczym miejscem. Oczywiście każde miejsce, urocze czy nie, jest dobrym miejscem na zakupy. Przynajmniej według hostki. Dlatego w biegu cyknęłam kilka fotek...


Widzicie te góry w tle? Takie widoki były praktycznie w każdej wiosce. I wszędzie po drodze :D





I pojechaliśmy dalej :). Dingle Bay jest przecudowne. I żeby zapamiętać, jak się to cholerstwo nazywa, użyłam skojarzeń. Jak nic Dingle Bay kojarzy mi się z Jingle Bell :). Dingle jest uroczym nadmorskim miasteczkiem, które słynie z delfina-rezydenta, które osiedlił się tu na stałe i stał się wielką atrakcją turystyczną. Tuziny ludzi dziennie wykupuje rejs jednym z edukacyjnych jachtów z przewodnikiem i wyrusza na spotkanie z uroczym Fungie, który lubi się bawić w chowanego. Ponieważ chłopcy strasznie się napalili na delfina, ja zresztą też, hostka wykupiła nam wycieczkę jachtem i wyruszyliśmy :). Wiało, mroziło i kołysało, ale Edek był na tyle szarmancki, żeby zaoferować mi, żebyśmy się przytulili, to będzie nam cieplej razem :D. Za wiele to nie pomogło, ale przecież mu tego nie powiedziałam :).




Oprócz Fungie, który jest główną atrakcją, oglądaliśmy też klify. Wreszcie klify! I powiem wam, że zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie niż myślałam. Są przepiękne i wieeelkie. I takie... majestatyczne. Budzą grozę i zachwyt. Absolutnie się zakochałam...








Po rejsie ostatni raz spojrzeliśmy na port, wspaniałe klify i... odjechaliśmy.


Tego samego dnia w drodze powrotnej moczyłam stopy w oceanie :). Założyłam się z chłopakami, że zrobię 30 kroków. Stałam w trampkach i podchodziłam coraz bliżej, więc spokojnie przyjęli zakład. A ja w tej samej chwili zdjęłam buty, skarpetki, podwinęłam spodnie i potruchtałam 30 kroków wgłąb :D

Troszkę ich wmurowało :D